Ponieważ cię kocham Guillaume Musso 7,5
ocenił(a) na 42 tyg. temu Książka z tych, po które sięgasz, bo znalazły się w zasięgu ręki, a czytelniczy głód okazał się silniejszy od rozsądku. Literatura kobieca w samej jej esencji. Nie ma w tym co prawda nic złego. Od samego początku widać, że styl autora jest raczej niskolotny. Nie ma tu żadnej ambitniejszej metafory czy przebłysków własnego stylu. Musso nawet nie zmierzy się z żadnym złożonym zdaniem, lecz jedynie sunie przez swoją historię, rzucając losowymi cytatami na początek rozdziału i bardziej skupiając się na wymienieniu paru znanych marek lub obiektów amerykańskich metropolii niż na tym, aby wykrzesać z siebie coś oszałamiającego. Nawet w tym tak naprawdę nie ma nic złego, bo nie wszystko musi być rzemieślniczym arcydziełem. Książki mogą być rozrywką. Czasem wystarczy dobra historia i emocje.
Dlatego nie mając już wątpliwości, że autor jest raczej twórcą bestsellerów niż poważnej literatury, a nic w przekładzie nie miało prawa zaginąć, oddałem się tej intrydze. Przez dwie trzecie książki bardzo interesującej i angażującej, wchodzącej tak dobrze jak wieczorna kawa po najgorszym roboczym dniu w twoim miesiącu pracy, gdy wiesz, że masz już święty spokój. Tempo jest po prostu obłędne, a wszystkie postacie i wątki czytelne, prowadzone jak od linijki. Kierować historią też trzeba umieć, a Musso to na pewno potrafi, więc jego czytelniczy fenomen mnie nie dziwi. Złośliwie powiedziałbym, że sunie tak szybko, aż prawa fizyki się naginają i całe Stany Zjednoczone stają się tak ciasne, że bohaterowie szczęśliwymi zbiegami okoliczności mogą na siebie wpadać. Wolę jednak podkreślić, że te wątki przyjemnie się splatają, rzucone jest kilka elementów pozwalających snuć przewidywania co do zakończenia, a w tym wszystkim są bardzo udane proporcje kryminalnej intrygi, miłości i cierpienia. Musso wielkim literatem nie jest, ale wie co robi.
Przychodzi jednak moment zakończenia, ubranego w łaszki nowoczesnej psychologii i techniki, ale będące jak obuchem w łeb wprowadzeniem wygodnego, fantastycznego elementu, który jak w jakieś greckiej tragedii nagle się objawia i wszystko rozwiązuje. Bohaterowie przepracowują wszystkie swoje traumy, wybaczają sobie i jadą ku za zachodzącemu słońcu. Każdy z nich ma swoją połówkę. Jest po prostu cymuś. Dla czytelnika, odpowiednio połechtanego, oczywiście także. Z tyłu głowy jednak cały czas pozostaje myśl, że to zakończenie z cyklu „to tylko sen”, „tak naprawdę nie żyjesz”, „to wizja, hipnoza” lub „wstawaj, zesrałeś się”. Więc ta czytelnicza kawka po ciężkim dniu okazuje się być kawą, którą podano ci po tej robocie na rodzinnym przyjęciu, a matka nakłada ci piąty rodzaj ciasta. Z jednej strony: to jest życie! Z drugiej: trochę za słodko.
Słaba literatura. Ciekawa, szybko przelatująca historia, która potrafi zaangażować. Zakończenie jako fatalna klisza. Tylko ten Musso zdaje się być bardzo dobry, bez żadnego „ale” - bo chłopak po prostu rozpracował kobiecy umysł, wie co dla niego napisać, a potem po sprzedanym produkcie może szczęśliwie wyłożyć się na leżaku na swoim jachcie. No i brawa dla niego!
PS Historia zdecydowanie lepsza pod narrację filmową. Literacko ambitniejszy autor mógłby wiele tutaj połatać, ale bardzo dobry reżyser, ze sprawnym kompozytorem i zręcznym montażystą, sprzedałby hicior, który byłby jeszcze przyjemniejszy i wygładził to co w tej historii obnażają ramy książkowych ograniczeń.